Gotowanie na wietnamskiej plaży
Fanom plażowania wietnamskie plaże nie mogą się znudzić – przyjemnie ciepła, czysta woda Morza Południowochińskiego, długie, piaszczyste wybrzeże, które świetnie nadaje się do spacerów i pyszne jedzenie na wyciągnięcie ręki.
Być w Wietnamie i nie pojechać nad morze, to błąd. My na nasz krótki, trzydniowy wypoczynek podczas zwiedzania Wietnamu wybraliśmy Mui Ne – małą turystyczną miejscowość położoną 220 kilometrów od Ho Chi Minh, czyli Sajgonu, wybieraną też licznie, jak się później okazało, przez rosyjskich turystów, wokół których tutaj wszystko się kręci – mają swoje biura podróży, sklepy, nawet menu w restauracjach łatwiej zdobyć po rosyjsku, niż po angielsku. Drogi nie są zbyt dobrej jakości i autobus wlecze się z Sajgonu prawie pięć godzin, ale potem można naprawdę przyjemnie wypocząć, a po drodze zobaczyć przy okazji, jak wygląda kraj poza dużymi miastami. Moją uwagę przyciągnęła tutejsza dziwna architektura, wietnamskie wąskie, wysokie murowane budynki, w pastelowych kolorach, z tandetnymi balustradami na balkonikach, zdecydowanie w “cygańskim” smaku. Zastanawiałam się, skąd ten okropny zwyczaj budowania takich długich, pociągowych pomieszczeń, oczywiście okazało się, że ma to związek z podatkiem płaconym od szerokości fasady. Z tego powodu wszystkie domy są właśnie tak dziwnie i niefunkcjonalnie wąskie, jednocześnie będąc wysokie i długie. Po drodze, oprócz wielu „domów partii”, minęliśmy też sporo kościołów – wydawało mi się, że w Wietnamie, nadal socjalistycznym kraju, jak w dawnym Związku Radzieckim, takie budynki będą przerobione na magazyny, a tu, ku mojemu zaskoczeniu, całkiem sporo wyglądało na używane.
Lubię się czasem poopalać, lubię poczytać na leżaku i cieszyć się słoneczną pogodą, spacerować i przyglądać się pracującym rybakom, ale szybko zaczynam szukać sobie innych atrakcji. Tym razem postanowiliśmy pójść na zajęcia do Mui Ne Cooking School.
Kuchnia azjatycka bardzo mi pasuje i zawsze chciałam zobaczyć, jak to wygląda “od środka”, więc gotowanie na plaży razem z kimś, kto się na tym zna, wydało mi się dobrym pomysłem i się nie zawiodłam.
Zajęcia zaczęły się od porannej wyprawy na wietnamski targ – gwarny i kolorowy. Nasza wietnamska przewodniczka oprowadziła nas, opowiadając o lokalnych produktach. Mieliśmy okazję spróbować tamtejszych placków i naleśników smażonych na miejscu z mąki ryżowej, a także skosztować wielu lokalnych owoców, jakich nie widzieliśmy wcześniej w Europie: rambutanów, świeżej pitai nazywanej tutaj smoczym owocem, a nawet słynnego śmierdzącego duriana.
Szokowały trochę mięso i owoce morza sprzedawane prosto z chodnika, ale widać do wszystkiego się można przyzwyczaić.
Później odbyła się lekcja gotowania w kuchni na plaży. Przyrządziliśmy pod okiem trzech przemiłych wietnamskich dziewcząt kilka lokalnych klasyków: pho bo – słynny wietnamski rosół wołowy, naleśniki z mąki ryżowej z krewetkami, świeże spring rollsy z papieru ryżowego oraz sałatkę warzywną z krewetkami podaną w wydrążonym ananasie. Zabawa była przednia, szczególnie, że nasze nauczycielki bardzo dużą wagę przykładały nie tylko do gotowania, ale też podawania potraw na ich sposób, tłumacząc nam, że “jedzenie musi też być ładnie podane, a nie tylko smakować”.
Z czym się generalnie zgadzam, co do zasady, ale kwiatek wycinany pieczołowicie ze skórki pomidora przez mojego męża pod okiem krytycznej instruktorki budził raczej moje rozbawienie niż zachwyt, przywodząc na myśl potrawy serwowane partyjnym dygnitarzom rodem z “Misia”. Na koniec oczywiście wszystko, co przygotowaliśmy, mogliśmy zjeść na pobliskiej plaży. Wrażenia jak dla mnie bezcenne. Jeśli macie gdzieś podczas waszych wojaży okazję wziąć udział w takiej lekcji – rekomenduję to zdecydowanie jako doskonałą zabawę, która sprawi Wam przyjemność podczas wakacji, a po powrocie pozwoli Wam cieszyć się wspomnieniami podczas przygotowywania poznanych potraw.
- Wietnamskie spring rollsy
- Pho bo
- Ryż sprzedawany na targu
- Stanowisko pracy
- Rybak
- Plaża
- W szkole gotowania
- Składniki