Plaża Railay – czy warto spędzić tam urlop?
Są miejsca tak reklamowane i wychwalane, że człowiek nabiera ogromnego apetytu, żeby je zobaczyć na własne oczy i bardzo często okazuje się, że takie miejsca bywają nieco… rozczarowujące. To mnie właśnie spotkało na plaży Railay. Na okładce przewodnika Pascala po Tajlandii w wersji lait można przeczytać:
„Wyskakując przez burtę na Railay West, człowiek od razu zadaje sobie pytanie: Czy tak wygląda raj? Oczy cieszą się widokiem plaży, uznawanej za jeden z cudów świata. Pokrytej idealnie białym piaskiem, obmywanej turkusowymi ciepłymi falami…”
Tyle poezji. A jakie są fakty? Podpływając długą łodzią do tej słynnej plaży budzącej taki zachwyt, ja zadawałam sobie pytanie: „To jest ta słynna plaża Railay? No to gdzie ten raj?”. Owszem, otaczające półwysep wapienne skały porośnięte bujną, tropikalną roślinnością robią wrażenie, a dziesiątki long boatów cumujących przy brzegu wyglądają malowniczo, ale białego piasku prawie nie widać. Ginie pod sporą ilością ręczników rozłożonych przez plażujących turystów. Gwar rozmów, muzyka z przenośnych radyjek, warkot przypływających i odpływających nieustannie łodzi – to nie do końca jest moje wyobrażenie raju. Może i na plaży Railay bywa rajsko, ale nie w sezonie. 🙂
Plaża Railay – czy warto?
Czy w ogóle nie warto zatem płynąć na Railay? Tego nie twierdzę. To miejsce, które warto zobaczyć, ale wrażenia będą lepsze, jeśli „zarządzanie oczekiwaniami” będzie ostrożniejsze. Może lepiej zaplanować tam dwudniowy pobyt, a nie dwutygodniowe wakacje. 🙂
Railay to nie wyspa, a półwysep, mimo to można tam dotrzeć wyłącznie droga morską. Od strony lądu od reszty kraju oddzielają to miejsce wysokie, pionowe skały. Najsłynniejsza plaża, o której pisała powyżej, to Railay West. Po drugiej stronie cypla rozciąga się mniej znana Railay East. To nie miejsce do kąpieli, bo wybrzeże jest porośnięte mangrowcami, a popołudniami, podczas odpływu, po prostu nie ma tam wody. Natomiast wzdłuż prowadzi ścieżka przy której „usadowiły się” liczne restauracje i bary.
Phra Nang i Jaskinia Księżniczki
Chyba najbardziej podobała mi się Phra Nang. Na tę plażę prowadzi wąska ścieżka pomiędzy ogrodzeniem jednego z hoteli, a zboczem skały z licznymi uskokami i formacjami krasowymi. Początkowy odcinek także jest dość zatłoczony. Przy wejściu na plażę znajduje się naturalna ściana wspinaczkowa, na której swoich sił próbują wielbiciele tego sportu. Dalej mijamy Jaskinię Księżniczki, gdzie miejscowi rybacy składają w darze… drewniane penisy. Legenda głosi, że księżniczka, która utonęła w tej okolicy, troszczy się w zamian o pomyślność darczyńców. Cóż…
Tutaj jeszcze jest sporo ludzi, bo przez cały dzień przybijają w tym miejscu do plaży łodzie z turystami, którzy chcą zobaczyć i Jaskinię, i plażę. Dalej robi się puściej i przez to zdecydowanie przyjemniej. W czasie odpływu woda jedynie obniża swój poziom, dlatego można dojść do wyłaniającej się niedaleko od brzegu wysepki i obejrzeć panoramę plaży od strony wody. Poza tym to właśnie na Phra Nang, a nie na Railay West są najpiękniejsze zachody słońca. Po pomarańczowa kula chowa się za horyzont dokładnie na wprost tej plaży. I dla tych zachodów słońca warto tu przypłynąć.
Na Railay jest kilka miejsc, gdzie można coś zjeść, napić się czy posiedzieć, ale poza tarasem najdroższego na wyspie hotelu Rayawadee, restauracje nie znajdują się na plażach, a wyłącznie na sąsiadujących z nimi uliczkach. Nie ma stolików na piasku, którymi tak zachwycałam się na Phuket czy Koh Lancie, więc atmosfera nie ta sama. Tym bardziej, że po zejściu z plaży łatwo napotkać góry śmieci.
Gdzie spać?
Najlepiej położonym na wyspie hotelem jest wspomniany już Rayawadee, ale w sezonie nocleg tam kosztował ponad 1700 PLN za noc, co wydało mi się jednak sporą przesadą. My wybraliśmy hotel położony zupełnie na uboczu – ostatni na półwyspie – Great View Resort. Mogę z czystym sumieniem polecić go nawet wymagającym turystom – basen, smaczne śniadanie w cenie, a co najważniejsze – zakwaterowanie w domkach z tarasami, bezpośrednio w tropikalnym lesie. Co rano budziły nas langury skaczące po drzewach tuż przed naszymi oknami. Wyzwaniem było tylko codzienne, kilkakrotne wspinanie się do naszego domku, który był położony dość wysoko na stromym zboczu. 🙂
Jak dotrzeć?
My dopłynęliśmy promem płynącym z Koh Lanty do Ao Nang. Bilet na Railay kosztował 350 BTH od osoby. Zastanawiałam się, jak dobijemy do Railay, skoro nie ma tam przystani promowej. Okazało się, że prom zatrzymuje się niedaleko plaży, dopływają do niego łodzie, które w cenie bilety transportują turystów bezpośrednio na plażę – trzeba się tylko przesiąść na morzu. 🙂
Do Ao Nang pływają promy z wielu wysp, a stamtąd można przypłynąć w kilkanaście minut łódką za mniej niż 100 BTH. Także z lotniska w Krabi można dotrzeć do Ao Nang za kilkaset BTH.
Co robić na miejscu?
- Railay to przede wszystkim raj dla wielbicieli wspinaczki skałkowej. Na wyspie jest sporo szkółek dla chcących spróbować swoich sił w tej dyscyplinie.
- Za kilkaset BTH można wynająć także kajaki i popływać wokół półwyspu.
- Liczne agencje turystyczne oferują wycieczki; na przykład na 4 wyspy: Ko Tap, Ko Kai, Ko Poda i Ko Mor
- W okolicy są liczne rafy, gdzie można nurkować i snorkelować – bez problemu można wynająć łódź lub wykupić wycieczkę z opcją nurkowania.
Możesz przeczytać także o moich wrażeniach z wysp Ko Phi Phi i z Koh Lanty.