Las Vegas – Disneyland dla dorosłych
Długo zarzekałam się, że do Stanów nie polecę – nie będę się prosić o wizę (dlaczego oni do nas nie potrzebują, a my do nich tak?) i w ogóle Stany są przereklamowane na pewno. Niestety charakteru nie mam za grosz – im więcej oglądałam zdjęć z Parków Narodowych, tym mniej pewna byłam wygłaszanych prze siebie zapewnień. Oczywiście się złamałam i… nie żałuję. Parki Narodowe są w USA powalające i na pewno warte odwiedzin.
Trasę wyznaczyliśmy sobie dość ambitną, a i tak wiele atrakcji ominęliśmy, ze względu na brak czasu koncentrując się na tych najbardziej znanych miejscach. Świetną bazą do rozpoczęcia zwiedzania Parków zachodniego wybrzeża jest Las Vegas. Normalnie bym tam raczej nie pojechała, bo blackjack to nie moja bajka, ale jako miejsce na start, z dobrą bazą hotelową, dużym wyborem wypożyczalni samochodowych i smacznym jedzeniem, jak najbardziej się sprawdza.
Lądujemy o północy czasu lokalnego, ale dla nas jest trzecia nad ranem. Na razie ciekawość pokonuje zmęczenie. Lotnisko w porównaniu do JFK jest zaskakująco duże i nowoczesne. Od samego wejścia atakują nas kolorowe i brzęczące maszyny zwane jednorękimi bandytami. Jeśli tylko chcesz, od razu możesz się oddać w szpony hazardu. Taksówkarz pyta, czy chcemy jechać prosto do hotelu, czy przez strip (główny odcinek Las Vegas Boulevard, gdzie jest usytuowana największa liczba dużych hoteli). Chcemy prosto, ale to nie znaczy że unikniemy widoku miasta, które zaczyna się od razu za lotniskiem.
Już z daleka widać świecącą się wieżę Eiffla, i diabelski młyn koło hotelu Linq. Pokój dostajemy zaskakująco wielki i wygodny, ale mimo późnej pory nie chce nam się spać. Ktoś powiedział, że pompują tam tlen, żeby ludzie nie odczuwali zmęczenia, ale w naszym przypadku to raczej podekscytowanie. Idziemy się przejść. Wszędzie jest mega głośno, błyszczące i kolorowo. Po dwóch latach pracy w tym miejscu ludzie mają na pewno kłopoty ze słuchem…
Mimo późnej pory na ulicy tłumy, większość z drinkami w rękach. Kicz jest wszechobecny, ale przyznam, że nocą skala robi wrażenie. To prawdziwy Disneyland dla dorosłych. Mijamy słynne z filmów hotele – Bellagio, Caesar Palace z pomnikiem Cezara na koniu, z daleka widać Paris z wieża Eiffla, dalej Flamingo i Venetia z imitacją mostu weneckiego. Oczywiście wszędzie otwarte kasyna, ale też do wyboru do koloru innego rodzaju atrakcji.
Można pójść na show Cirque du Soleil, podobno aż 9000 osób dziennie bierze w Las Vegas udział w ich spektaklach. Można pójść na koncert. Oczywiście właściciele hoteli prześcigają się w ściąganiu do siebie wielkich gwiazd. Za naszej bytności można było wybrać się na przykład na koncert Mariah Carey. Można tez wybrać się do wielu restauracji firmowanych przez gwiazdy. Ja nie mogłam sobie odmówić wizyty u mojego kulinarnego idola Gordona Ramsaya. Nie mam złudzeń, że moją polędwicę przygotował osobiście sam mistrz, ale na pewno była przygotowana ściśle według jego przepisu. 🙂
Oczywiście spróbowaliśmy też szczęścia z bandytą. Adam szybko przegrywa swoją piątkę i potem trwoni moja wygraną – całe 8 dolarów, naciskając guziki, których nie rozumiem. Zanim łapię, że stawia moją kasę, wysoko ryzykując, jest za późno i zostają mi 22 centy. No tak to fortuny nie wygramy. Koniec hazardu.
Rano szybkie śniadanie w Sturbucks. Kolejka ogromna – dlaczego Ci wszyscy ludzie nie odsypiają tej szalonej nocy? Później ruszamy odebrać samochód. W wypożyczalni Alamo, gdzie mamy rezerwację, kolejka, ale przy samoobsługowych automatach jest luźniej. Pomaga nam energiczna starsza Pani i wszystko idzie szybko i sprawnie. Dostajemy rachunek i kieruje nas na parking, a na parkingu człowiek z obsługi pokazuje, gdzie stoją SUV i mówi, że możemy sobie wybrać. Trzy razy się upewniamy, czy go dobrze zrozumieliśmy i bierzemy Jeepa. 😉 Nie bardzo jest się kogo dopytać o przepisy dotyczące świateł, wiec na wszelki wypadek decydujemy, że będziemy, jeździć z włączonymi. Przy bramce wyjazdowej odbieramy GPS, w którym kobieta z obsługi z dziką radością ustawia na język polski.
Kolejne 20 minut spędzamy na parkingu, żeby rozgryźć jak ustawić adres. Okazuje się, że tu to działa odwrotnie niż u nas, najpierw ustawiasz numer i ulicę, a potem liczysz, że ci się pokaże właściwe miasto. Nasz kierunek – Springdale i Zion National Park.