Klimatyczne miasteczka Doliny Luberon – Prowansja cz. 1
Do tej części Prowansji, którą chciałam zobaczyć najbardziej, w sumie bliżej było z Marsylii, ale tak to już jest z biletami lotniczymi, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. W sobotni poranek wylądowaliśmy więc nieco dalej, w Nicei. Nie zabawiłam jednak długo na Lazurowym Wybrzeżu. Pierwsze dwa noclegi miałam zaplanowane w Gordes – w okolicy pasma górskiego Luberon. To tam miałam zobaczyć najpiękniejsze prowansalskie miasteczka i się nie zawiodłam!
Z nicejskiego lotniska do Gordes jest 240 kilometrów – ładny kawałek drogi. Pierwszy odcinek, do Aix-en-Provence autostradą A8, dalej już znacznie przyjemniejszą lokalną D561. Wahałam się, gdzie zrobić przystanek w drodze. Początkowo myślałam właśnie o Aix-en-Provence, gdzie malował niegdyś Cezanne, ale szczerze mówiąc, chciałam jak najszybciej odpocząć od miasta i ciągnęło mnie do tych mniejszych, spokojniejszych miasteczek, które spodziewałam się zobaczyć dalej.
Lourmarin
Minęliśmy więc Aix-en-Provence i zatrzymaliśmy się dopiero 40 kilometrów dalej, w malutkim Lourmarin. I to był strzał w dziesiątkę! To miasto wybrał kiedyś do życia Albert Camus i wcale mu się nie dziwię, bo jest śliczne. Jak większość tutejszych miejscowości, Lourmarin leży na zboczach wzgórza. Już z daleka widać piaskowe mury kamiennych domów i wieże kościołów. Ze znalezieniem miejsca do parkowania nie było problemu, zostawiliśmy więc samochód i ruszyliśmy w drogę wąskimi, stromymi uliczkami. Bardzo szybko doszliśmy do malutkiego placyku, gdzie rozłożyło się ze swoimi stolikami klika restauracji. Mam wrażenie, że większość ludzi spotkaliśmy właśnie tutaj.
Później włóczyliśmy się po opuszczonych zaułkach prawie sami, zaglądając do pochowanych w starych domach kramów z rękodziełem, starociami i pamiątkami. Odwiedziliśmy tutejszy romański kościół, doszliśmy też do piętnastowiecznego zamku. Z jego tarasu rozciąga się ładny widok na całe miasteczko. Dookoła widać winnice i gaje oliwne. W ogóle krajobraz mocno przypomina ten, jaki pamiętam z Toskanii.
W Lourmarin zjedliśmy też nasz pierwszy prowansalski lunch w położonej nieco z boku restauracyjce – Le Bouchon. Bardzo ciekawa byłam, jakie będą nasze wrażenia w zetknięciu z lokalną francuską kuchnią i musze przyznać, że trafiliśmy doskonale, mimo że było to dosłownie pierwsze miejsce serwujące jedzenia, na jakie trafiliśmy zaraz po przyjeździe. Chętnie pobłądziłabym jeszcze po tych uroczych uliczkach, ale Mąż Ulubiony przypomniał mi, że jeszcze kilka takich miasteczek mam planie podczas tej wycieczki.
Bonnieux
Kolejne na liście było Bonnieux. Nad miasteczkiem góruje Stary Kościół (Eglise Vieille), położony na wysokości 425 m n.p.m. Już z daleka rzuca się w oczy kamienna figura Matki Boskiej na jego dachu. Żeby zobaczyć kościół z bliska, trzeba się wspiąć po prawie 90 schodach w górę, ale za to panorama Doliny Vaucluse widziana stamtąd, robi wrażenie. Pięknie to musi wyglądać, kiedy na okolicznych polach kwitnie lawenda. Niestety nie udało nam się zwiedzić kościoła, bo akurat odbywał się ślub. Pospacerowaliśmy tylko po przykościelnym wzgórzu porośniętym pięknymi, starymi drzewami. W miasteczku jest także muzeum piekarnictwa, ale my prosto z tarasu widokowego ruszyliśmy dalej.
Menerbes
To miejscowość rozsławiona przez Petera Mayle, który tu właśnie umieścił akcję swojej powieści „Rok w Prowansji”. Podczas naszej wizyty miasteczko wyglądało jak wymarłe. Na placu obok ratusza i starego kościoła spotkaliśmy tylko jedną parę turystów. Z murów otaczających Menerbes jak wszędzie, tak i tutaj, można podziwiać piękne widoki. Znowu pospacerowaliśmy klimatycznymi uliczkami wzdłuż starych domów, ciesząc się ciszą i spokojem. Chciałam jeszcze odwiedzić znajdujące się w tam muzeum korkociągów, ale niestety było zamknięte.
Krajobraz Doliny Luberon
Miasteczek takich jak opisane powyżej jest sporo. Oczywiście nie sposób zatrzymać się w każdym, ale jazda wąską, lokalną drogą, pomiędzy winnicami, gajami oliwnymi i polami lawendy, nad którymi wznoszą się kolejne kamienne mury, jest niezwykle relaksująca i choćby dla przejażdżki pomiędzy tymi wzgórzami, warto przyjechać do Prowansji. Ostatni etap podróży z Nicei do Doliny Luberon obfitował, w cudne prowansalskie krajobrazy, a kończąca naszą podróż pierwszego dnia panorama Gordes była niezwykłym ukoronowaniem dnia.
Gordes
To miasteczko wybrałam na naszą bazę noclegową na pierwsze dwa dni pobytu w Prowansji i był to świetny wybór. Spaliśmy w kamiennym, prowansalskim domu z pięknym ogrodem, a na śniadanie przemiła gospodyni serwowała pyszne lokalne śniadanie – z kawą, croissantami, powidłami, kozim serem i miodem. Wszystko świeże i podane w uroczej, wiejskiej jadalni. Właścicielka poleciła nam także restauracje na wieczorne kolacje i zrobiła dla nas rezerwacje. Oba miejsca były bardzo trafione. Jedzenie było smaczne, a obsługa sympatyczna, więc poniżej z czystym sumieniem podaję namiary.
Będąc w Gordes warto odwiedzić także znajdujące się w pobliżu opactwo cystersów Abbaye de Senanque. W tym dwunastowiecznym klasztorze do dziś mieszkają mnisi, którzy jak przed wiekami, tak i teraz uprawiają lawendę i oliwki. Bardzo żałuję, że nie dotarłam tam w lawendowym sezonie, bo kwitnące rabaty przed surowym gmachem klasztornym muszą wyglądać niesamowicie.
W pobliżu Gordes znajduje się także Le Village des Bories, o której więcej napiszę w kolejnym poście.
Informacje praktyczne:
- W każdym opisanym miasteczku bez problemu znaleźliśmy parking. Opłatę za parkowanie można było opłacić w parkometrze. Trzeba pamiętać jednak o tym, że nasza podróż odbyła się w ostatnim tygodniu sierpnia, więc już długo po lawendowym sezonie. Turystów nie było więc tak dużo, jak w lipcu.
- Nocleg – my spaliśmy w B&B Mas de la Beaume– miejsce niezbyt tanie, ale urządzone w zachwycającym prowansalskim klimacie.
- Restauracje w Gordes – odwiedziliśmy L’Artegal i La Trinquette – obie serwują potrawy lokalnej francuskiej kuchni – lepiej zrobić wcześniejrezerwację.
- Trasę całej moje podróży znajdziecie tutaj.