Nowa Zelandia #5 – wizyta w maoryskiej wiosce
Pewnie gdyby nie nasza przygoda z samochodem, na kolację do wioski Maorysów byśmy nie trafiły. Dzień ułożył się jednak, jak się ułożył i coś trzeba było robić. Przez piętnaście lat mojego podróżowania na takiej „ustawianej wizycie w wiosce” byłam tylko trzy razy. Raz na pustyni u Beduinów w Egipcie, razu u Masajów w Kenii, gdzie można było zobaczyć ich niezwykły taniec i raz na jeziorze Tonle Sap w Kambodży, gdzie można było podejrzeć nieco sposób życia tamtejszej ludności. Tym razem było jednak o tyle inaczej, że tutaj nikt nie miał wrażenia, że kogokolwiek podgląda – nie było w tym nic autentycznego i nikt nie próbował nawet tego udawać. Ale po kolei.
Wybór wioski
Trzeba było zacząć od wyboru wioski. W okolicach Rotorua oferta jest szeroka. Kolację można zjeść w Maorysów w Te Puia, których odwiedziłyśmy rano, we wiosce Tamaki, we wiosce Whakarewarewa i wiosce Mitai. Wszędzie plan jest podobny – pokazy taneczne, odwiedziny w wiosce, pogadanka o kulturze i języku, kolacja przygotowana według tradycyjnych receptur i tradycyjnym sposobem (czyli w piecach ziemnych). Pytamy panią w recepcji, którą wioskę poleca i ta z rozbrajającą szczerością mówi, że to wszystko to samo, ale do Mitai mają rabat. Jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać. Decydujemy się na Mitai.
Jak wygląda wizyta w maoryskiej wiosce
O 16.30 pod nasz hotel przyjeżdża autokar, który zabiera nas na miejsce. Trafiamy do wielkiej sali, gdzie po uiszczeniu stosownej opłaty otrzymujemy numer stolika, przy którym mamy usiąść. Miejsca jest przynajmniej na 200 osób i sala wkrótce się zapełnia. Starszy Maorys w stroju kiepskiego przedstawiciela handlowego wita wszystkich i popisuje się znajomością słów powitania w wielu językach: „Kto nas dziś odwiedził: Niemcy? Guten Tag! Francuzi? Bonjour!” I dalej w ten deseń. Poznajemy też kilka maoryskich słów – przede wszystkim Kia Ora – tutejsze powitanie i podziękowanie. Potem sala zostaje podzielona na dwie grupy – jedni idą oglądać, w jaki sposób przygotowywane jest jedzenia, inni zobaczyć tradycyjną maoryską łódź wojenną. Później, już po ciemku, przy świetle pochodni idziemy nad mały strumyk, po którym płynie taka wojenna łódź (waka) pełna śpiewających maoryskich wojowników. Może ma to wyglądać groźnie, ale fioletowe futerko jednego z wojowników wzbudza raczej moje rozbawienie.
Później w sali spotkań odbywa się pokaz sztuki połączony z opowieścią o dawnych obyczajach, instrumentach i zabawach. Jest więc powitanie poprzez pocieranie nosami, pokazy zabaw wyrabiających zwinność i kształtujących refleks i oczywiście tradycyjny wojenny taniec haka. Maorysi otwarcie mówią, że dziś ich styl życia jest inny. Używają facebooka i gitary, a ich groźne tatuaże na twarzy są namalowane, bo „jeśli dziś tatuujesz sobie twarz, nie możesz dostać pracy”. Może to i dobrze. W przeciwieństwie do amerykańskich Indian i australijskich Aborygenów, Maorysi robią wrażenie zadowolonych z życia, pogodnych i z głowami na karku. Maorysi są dumni ze swojego pochodzenia i swoich obyczajów, ale to nie znaczy, że ciągle mieszkają w lesie i polują na ptaki. W Nowej Zelandii można uczyć się w szkole maoryskiego i maoryska kultura jest traktowana z szacunkiem i chyba jest to dla wszystkich z pożytkiem.
Po pokazach idziemy na kolację. Mamy okazję spróbować słynnej nowozelandzkiej jagnięciny przygotowywanej w maoryskim piecu (hangi) no i oczywiście podstawy tutejszej diety – słodkich ziemniaków. Najsmaczniejszy według mnie jest cheddar z owocami morza, ale akurat za tradycyjność tej potrawy nie dałabym sobie uciąć ręki. 🙂
Po kolacji czeka nas jeszcze nocny spacer po lesie. Oglądamy drewniane zabudowania, ale też różne gatunki drzew, które Maorysi wykorzystują a to do budowy chat, a to do swoich łodzi, a to do rzeźbienia. Mamy okazję podziwiać także ogromną srebrną paproć, której liście są symbolem Nowej Zelandii. Na koniec idziemy nad małe jeziorko, gdzie mamy okazję zobaczyć robaczki świętojańskie.
Po wszystkim autokar rozwozi gości do ich hoteli. Czy warto wziąć udział w takim przedstawieniu? I tak i nie. Jeśli spodziewasz się zobaczyć groźnych Maorysów w ich naturalnym środowisku, to się zawiedziesz. Jeśli masz właściwie ustawione oczekiwania i chcesz tylko w swobodnej, raczej wesołej atmosferze posłuchać opowieści o ich dawnych obyczajach, zobaczyć parę zabaw i tańców i spróbować lokalnych przysmaków, będziesz zadowolony. Pamiętaj jednak, że to tylko wizyta w skansenie, a nie podglądanie tradycyjnie żyjących Maorysów.
- Ćwiczenia z pomponami
- Taniec
- Gra z pałkami