Tulum – romantyczne Karaiby
W poszukiwaniu romantycznych miejsc
Nie jestem zbyt romantyczna. Nie czytam romansów, komedie romantyczne to nie jest mój ulubiony gatunek, Paryż mnie nie wzrusza, nie mamy z mężem naszej wspólnej ulubionej piosenki o miłości, a historia naszych zaręczyn jest tak wyprana z romantyzmu, że niektórzy nasi znajomi po jej usłyszeniu ze zgrozą pytają: Jak to możliwe, że się pobraliście? 🙂 Walentynek nie obchodzę, ale dziś trudno uniknąć tego tematu. Na fb zapytałam o najbardziej według Was romantyczne miasto i sama się zaczęłam zastanawiać, czy jakieś miejsce na ziemi romantycznie mi się kojarzy.
Pomyślałam najpierw o Toskanii – piękne krajobrazy, nostalgicznie stare budowle, smaczne jedzenie. Czego chcieć więcej? Ale wtedy mi się przypomniało, jak mój małżonek podczas kolacji w Montepulciano, w reakcji na moje zachwyty nad tamtejsza atmosferą oświadczył znad kieliszka wina i stojącej na stole świeczki: „Oj, ja chyba najbardziej wypoczywam w domu”. Więc to nie Toskania. 🙂
Tulum
Musiałam więc poszperać głębiej w pamięci i przypomnieć sobie miejsce, które nie tylko we mnie, ale i w Adamie wzbudziło romantyczne nastroje. I znalazłam! Tulum! Biały piasek, palmy, szum morza i plastikowe krzesła. 🙂
Podczas naszej podróży z przyjaciółmi po Jukatanie odwiedziliśmy wiele pięknych miejsc i na pewno jeszcze na blogu o tym napiszę, ale Tulum budzi moje szczególnie ciepłe wspomnienia. Celem naszej podróży tam były oczywiście bajecznie położone nad Morzem Karaibskim ruiny starożytnego miasta Majów.
Na miejsce dotarliśmy już po zmroku, po prawie czterech godzinach jazdy meksykańskimi drogami z Ticul. Nic zupełnie nie było widać, a my z uporem godnym lepszej sprawy szukaliśmy Cabanos Ana i Jose, które polecał przewodnik Pascala. Trochę nam to zajęło, a jak już dojechaliśmy, okazało się, że, jak to zwykle bywa, sława musiała zwiększyć popularność tej lokalizacji, a na pewno wpłynęła na podniesienie cen – opłata za nocleg znacznie przekraczała nasz budżet. Co było robić – zatrzymaliśmy się w pierwszym z brzegu miejscu, które nie zabijało ceną i gdzie były wolne pokoje. Nawet nie wybrzydzaliśmy – i tak po ciemku nie bardzo było cokolwiek widać. Małe domki, murowany pokój z łazienką, skromny, ale czysty. Po 20.00 prądu brak. Byliśmy padnięci po podróży, więc prawie od razu poszliśmy spać. Rano czekała nas miła niespodzianka – położenie naszej nowej bazy było rewelacyjne – bezpośrednio na pięknej plaży, pełnej palm i prawie bezludnej. Żeńska część wycieczki była od razu zdecydowana – zostajemy tu na dłużej! Postanowiliśmy zrobić z tego miejsca naszą bazę wypadową na najbliższe dni.
Ruiny miasta Majów
Pierwszym punktem na naszej liście były oczywiście tamtejsze ruiny miasta Majów, których historia sięga 1100 roku. Jego mieszkańcy czcili Zstępującego Boga – boga pszczół Ab Muxen Caba, którego wizerunek do dziś można zobaczyć na pozostałościach świątyni. Ten prężny kiedyś ośrodek handlowy początkowo opierał się hiszpańskim kolonizatorom, aby wymrzeć ostatecznie pod koniec XVI wieku. Niestety zrobiliśmy błąd i wybraliśmy się na zwiedzanie koło południa. Tłumy turystów trochę zepsuły nam przyjemność oglądania. Nie wiem jakim cudem nie widać tego na zdjęciach, ale naprawdę ciężko się było chwilami przeciskać między ludźmi. Zdecydowanie warto w takich miejscach mobilizować się i wstawać wcześniej. To lekcja, która przydała nam się wielokrotnie w przyszłości.
Romantyzm odnaleziony
Po zwiedzaniu zrobiłyśmy się z koleżanką bardzo głodne, ale nasi mężowie jakoś bardzo wzbraniali się z jedzeniem. Ustąpili dopiero po długiej dyskusji. Nie pamiętam, żeby mnie to wtedy jakoś zastanowiło, a powinno było. 😉 Okazało się, że powodem ich rzekomego braku głodu była przygotowywana na wieczór niespodzianka. Udało im się namówić właściciela naszych Cabañas (i wielkiego wielbiciela Bońka, co nieco pomogło w realizacji planu) do wyniesienia na plażę stolików i przygotowania dla nas romantycznej kolacji przy świecach – bezpośrednio na tej cudnej, pustej, piaszczystej plaży – bezcenne! Nie ma znaczenia, co jedliśmy, że krzesła były plastikowe, serwetki papierowe, a świeczki – każda inna. Na wspomnienie Tulum zawsze mi się robi ciepło na sercu – widać odrobina romantyzmu czasem nie zaszkodzi. Do dziś mi się wydaje, że to jedna z najpiękniejszych plaż, na jakich byłam i się zastanawiam, czy dziś, po tym jak odwiedziłam wiele innych pięknych plaż, tamta nadal by mnie tak zachwycała, czy to tylko kwestia miłych wspomnień. Jak sądzicie?