Hanoi i Zatoka Ha Long
Stare Hanoi – Azja jakiej się spodziewasz
W przewodniku Lonley Planet piszą, że stare Hanoi, dzielnica położona obok jeziora, to „Azja jakiej się spodziewasz” – zastanawiam się po drodze z lotniska, co to dokładnie znaczy, ale gdy docieramy na miejsce – wiem. Uliczki są wąskie i zatłoczone, wszędzie jest głośno i pachnie jedzeniem. Dookoła ładne, ale podniszczone domy, które mają już za sobą czasy świetności. Wszędzie zwisają kable. Handel kwitnie. To faktycznie Azja, jakiej się spodziewałam, ale to nie znaczy, że to Azja na jaką byłam gotowa.
Jeśli w Sajgonie przechodzenie przez ulicę sprawia problemy, ale po chodnikach można poruszać się w miarę swobodnie, to w Hanoi w ogóle jakiekolwiek przemieszczanie się, jest mocno skomplikowane, bo coś takiego jak chodnik po prostu nie istnieje. To znaczy, jeśli mam się wyrażać precyzyjnie, to istnieje, ale bynajmniej nie jest przeznaczony dla pieszych.
Chodnik to fantastyczne miejsce do zaparkowania skutera (raczej wielu skuterów), to też idealne wprost miejsce na sklep. Nadaje się też świetnie na restauracyjny (a może „garkuchniowy”) ogródek. Chodnik generalnie świetnie nadaje się do wielu rzeczy i dlatego zupełnie nie nadaje się do tego, żeby po nim chodzić. Chodzi się bezpośrednio po ulicy, a właściwie uliczce, tej samej, po której jeżdżą autobusy, limuzyny, skutery, riksze… Na tej samej ulicy obok nas przepychają się Wietnamczycy z wózkami i koszami i oczywiście całe rzesze wystraszonych tym chaosem turystów. 30 minut w takich „okolicznościach przyrody” męczy bardziej niż 6 godzin spaceru w innym mieście. Jestem jednak zadowolona. Po pierwsze dlatego, że udaje mi się to przeżyć, a po drugie, że naprawdę fajnie jest zobaczyć to uliczne życie na własne oczy.
Kolejne kwartały ulic są opanowane przez różne branże. Mijamy więc sprzedawców lampionów, sklepy żelazne, wytwórców nagrobków, stoiska z kukiełkami teatralnymi, ziołami i oczywiście z jedzeniem, jedzeniem, jedzeniem. Mięso, ryby, wiszące żaby i kaczki, warzywa, owoce, przyprawy – feeria kolorów i zapachów. Wieczór w tym pełnym życia zakątku jest naprawdę przyjemny. Przyjemny jest też poranek, kiedy czekamy na autokar i możemy obserwować, jak to życie się z rana zaczyna i dzielnica się powoli zapełnia.
Zatoka Ha Long
Celem naszej wizyty w tej części Wietnamu jest oczywiście wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Zatoka Ha Long z tysiącem wapiennych skał wystających znad tafli morza. Legenda głosi, że porozrzucał je w zatoce smok, który chciał pomóc Wietnamczykom z walce w wrogami. Żeby zwiedzić słynną Ha Long Bay wykupujemy, jak większość turystów, wycieczkę w lokalnym biurze podróży. Możliwości i opcji do wyboru jest całe mnóstwo. My decydujemy się na dwie noce na dżonce Elizabeth i kajakowanie po Zatoce. Szczerze mówiąc, dość mocno martwiłam się tą wycieczką, bo sporo się naczytałam w Internecie o nieudanych wyprawach tego typu, że ktoś kogoś oszukał, nie było, łodzi, przewodnika, jedzenia, pogody itd., itp. Nam się jednak udało i biuro podróży „The Sinh Tourist” mogę polecić. Kajuta na łodzi była przyzwoita, przewodnik sympatyczny i rozgadany, a pogoda…
No właśnie – pogoda… Pierwszego dnia, po dotarciu nad Zatokę wcale nie byłam zachwycona. Niebo było bardzo zachmurzone. Statków i łodzi wielki tłum. Widoki ładne, ale nie powalające. Mocno wiało, więc nie odważyłam się wsiąść do kajaka i zastanawiałam się trochę, „co ja tu będę robiła kolejne dwa dni”. Zwiedziliśmy w towarzystwie wielu innych turystów jaskinię o nazwie „Raj”, która była ogromna i pewnie robiłaby wielkie wrażenie, gdyby nie to, że Wietnamczycy wpadli na pomysł oświetlenia jej na kolorowo – co kawałek mijało się więc różowe, błękitne czy żółte skały, wyglądające groteskowo. Wieczorem byłam padnięta. Zasypiałam przy akompaniamencie wietnamskiego karaoke, które odbywało się na naszym statku i na wielu innych dookoła.
Następnego dnia sytuacja się jednak zupełnie zmieniła. Po pierwsze, pogoda zrobiła się fantastyczna! Po drugie, mniejszą łódką popłynęliśmy w głąb zatoki, co sprawiło, że nie poruszaliśmy się w kolumnie innych dżonek. Okolica opustoszała, a w pełnym słońcu widoki zrobiły się naprawdę niesamowite. Dotarliśmy do pięknego miejsca do kajakowania. Morze było spokojne, więc się odważyłam, mimo że nie umiem pływać i trochę się bałam, bo kamizelka była taka trochę… wątpliwej jakości… Płynęliśmy tym kajakiem przez piękne jaskinie i zatoczki. Cudne, niezapomniane wrażenia! Gdybym wróciła do Hanoi po pierwszym dniu, nie doceniłabym piękna tego miejsca.
Na koniec odwiedziliśmy hodowlę pereł. Jak odróżnić prawdziwą perłę od fałszywej? Trzeba nią potrzeć o szklaną powierzchnię – zewnętrzna warstwa zejdzie, ale po wyczyszczeniu prawdziwa perła nadal będzie miała swój połysk. Tylko kto spróbuje to zrobić u jubilera? 😉
Pożegnanie z Hanoi
Na pożegnanie z Wietnamem idziemy w Hanoi na przedstawienie do Water Puppet Theatre, czyli do tradycyjnego wietnamskiego teatru, gdzie występują kukiełki, które poruszają się na wodzie. Nie było żadnego problemu ze zdobyciem biletów, choć kupowaliśmy je godzinę przed spektaklem, a sala była pełna. Fajne nam się trafiło, bo przypadkowo mieliśmy miejsca w pierwszym rzędzie. W czasie przedstawienia za pomocą kukiełek ukazane było życie wietnamskich chłopów – praca na polach ryżowych, zwierzętach pomagające człowiekowi w pracy, jak byki czy konie, procesje z okazji świąt, śpiewanie ludowych pieśni – taki wietnamski folklor. Może nie tak, żebym chodziła co tydzień, ale raz w życiu warto zobaczyć.
- Sprzedawcy na ulicach Hanoi
- Chodnik służy do rozkładania na nim wszystkiego…
- Ruch uliczny
- Sprzedawcy na ulicach Hanoi
- Wietnamska policja
- Ha Long przy ładnej pogodzie
- Rybacy na Ha Long
- Kajakowanie na Ha Long
- Rybacy na Ha Long
- Ha Long Bay ran jeszcze
- Widok z Dżonki
- Ha Long o zachodzie słońca
Kilka uwag dla tych, którzy rozważają wyprawę do Wietnamu:
- Poruszać się po Wietnamie jest łatwo. Nie jechaliśmy koleją, ale autobusy mają przyzwoity standard i nie ma problemu z kupieniem biletu nawet z dnia na dzień.
- Można się dogadać po angielsku.
- Wszędzie jest wi-fi.
- Jedzenie jest lepsze niż w Kambodży, a standard hoteli za tę samą cenę wyższy.
- Trzeba uważać na naciągaczy, najpierw pytać o cenę, a dopiero potem kupować. Poza jednym taksówkarzem w Sajgonie, który ewidentnie chciał nas oszukać, ludzie, których spotykaliśmy, byli mili i pomocni.